Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Samica
|
|
Imię: Algae. A dlaczego? Ponieważ Algae glon oznacza w języku angielskim, a ja jestem takim glonem. Raz unoszę się, a raz tonę. Taki jest mój charakter, ale ostatnio nieco się zmienił, ale moi rodzice tego przewidzieć nie mogli, a po co zmieniać imię teraz. Algae, glon mi pasuje.
Wiek: Dorosła. Tyle przeżyłam, więc muszę być dorosła.
Płeć: Wadera. To widać, słychać i czuć!
Proponowana ranga: Alfa Watahy Północy
Wygląd: Jestem... żółta. Tak, beżowy mam brzuch, koniec ogona jest również beżowy. Nie mam długich włosów, grzywka mi wystarczy. Jest koloru rudego, ciągle spada mi na moje niebiesko-zielone oczy. W grzywce mam mam żółto-czerwone piórka. Mimo tego wyglądu mim znakiem rozpoznawczym jest wyjątkowy, niebieski język.
Charakter: Jestem wesołą waderą. Bardzo miło, mam chęć zawierania nowych przyjaźni. Jestem sprytna i bardzo pomysłowa. Sprawiedliwa i odważna. Optymizm mnie nie opuszcza, jestem zawsze wesoła i uśmiechnięta. Energiczna-to moje drugie imię. Jestem nieco postrzelona, mimo to potrafię zachować powagę.
Historia:
Zaczęła się ona w łonie matki-Cleo. Moja matka była doświadczoną szamanką, wkrótce po moich narodzinach awansowała na Alfę. Była to szczupła wadera, bardzo odważna i sprawiedliwa. Troszkę uparta, ale za to opiekuńcza. Ojcem był Samiec Alfa. Mój tata charakterem był podobny do mamy, razem dbali o watahę jak nikt inny. Pewnego ranka, leżąc w łóżku usłyszałam jak moja matka szturchając mnie krzyczy, że już pora wstać. Nie robiła tego jednak delikatnie tak jak zwykle to robiła. To obudziło moją czujność. Zerwałam się z łoża jak oparzona słowami wykrzykiwanymi przez moją rodzicielką.
-Co się dzieję?- zapytałam matki, oczy miałam jeszcze zamknięte, ale gdy je otworzyłam doznałam szoku. Widziałam po raz pierwszy, że matka moja płacze. W oczach miała duże krople, po polikach spływały łzy. Cleo była zakłopotana. Było to widać, od razu było wiadomo, że to nie są łzy radości.
-Wataha Lodu Nas zaatakowała, ojciec Twój na wojnę wyruszył, a mi kazał ewakuować wszystkie wadery z dziećmi, Ty zaś uciekaj, nie wiadomo co się zdarzyć może!- zakrzyknęła matka ma ze zduszonym głosem. Nie ucieknę, będę walczyć! Akurat w takiej chwili mogłabym ją zostawić-pomyślałam. Jako szczeniak nie myśli się rozsądnie i mądrze, ale ja wykazałam się odwagą i wypowiedziałam jej moje myśli. Rzecz oczywista nie zgodziła się, ale ja nadal uparcie stawiałam na swoim.
-Algae-zaczęła Cleo ze spokojem w oczach-Nie możesz. Doceniam Twoją chęć pomocy, ale nie możesz. I już. Uciekaj teraz, póki jeszcze żywą jesteś!- na końcu zaczęła szlochać wypychając mnie z nory. -Najwięcej mi pomożesz uciekając. Musisz być żywa! Jestem Twoją matką i na śmierć Ci nie pozwolę. Więc błagam Cię, nie bądź jak i ja uparta i ratuj swoje życie-wypowiadając te słowa żal i smutek za serce mnie złapał. Było to tak wzruszające, że łzy poleciały mi z moich błyszczących gałek ocznych.
-Dobrze. Niech pozostanie na Twoim. Ale wiedz, że źle postąpisz nie pozwalając mi walczyć za Watahę-czekałam na jakiekolwiek słowa ze strony Alfy, ale ona mnie poklepała po ramieniu. Kolejna gorzka łza uderzyła o ziemię. Potraktowałam to jako odpowiedź, przytuliłam się do niej i zaczęłam gnać w las. Po kilkugodzinnym biegu zatrzymałam się. Nie czułam już nóg, nie wiedziałam gdzie jestem i zdawało mi się, że to tylko sen, nie sen, a koszmar straszny. Wokół mnie nie było żadnej żywej duszy, zostałam sama jak palec. Opuszczony szczeniak nie przeżyje sam w lesie! Ale matka puszczając mnie i wyganiając z pola bitwy wiedziała, że sobie poradzę. Wiedziałam dobrze, że ona we mnie wierzy. Zaczęłam szlochać. Dopiero kilka godzin, a będę musiała wytrzymać z tym bólem rozłąki być może i całe życie. Chciałam być w tej chwili radosna, ale nie mogłam. Nie dało rady patrzeć optymistycznie na zaistniałą sytuację. Byłam głodna, musiałam zdobyć pożywienie. Nie było mowy o polowaniu... Musiałam najeść się owocami. Postanowiłam znaleźć Krainę bezpieczną dla mnie. Będę za dnia szukać, w nocy znajdę czas na odpoczynek. Nadszedł zmrok. Znużona ja biedna, z nóg padałam, więc położyłam się na ściółce i mchu i w mig zasnęłam. Sen był przerażający. Cleo- ma matka wzywała pomoc. Z koszmaru zbudził mnie szelest. Zające sobie skicały. Widząc te istoty okazało się, że jestem głodna. Nie było mowy o zającach, na razie nie miałam nawet ochoty próbować. W poszukiwaniu zaszyłam się głębiej w las. Nieduży stawik zaspokoił me pragnienie. Napiłam się krystalicznie czystej wody, najadłam się szczupakiem przeze mnie złowionym. Nie był on duży, ale w prawdzie i ja nieduża, więc wystarczy. Wykąpałam się, orzeźwienie, tego mi było trzeba. Słońce wyszło zza chmur. Czas na wycieczkę. Idąc napotkałam kilka dzików. Dziki te były dość dziwne nie uciekając widząc mnie. Najwidoczniej nie byłam dla nich postrachem. Nie spłoszyły się na widok małej waderki. To oczywiste. Pozbierałam się już po tragedii, która mnie spotkała. Nie wiedziałam co dalej. Przypominałam sobie momenty z mojego życia, wtedy kiedy chciałam żyć samodzielnie. Teraz tyle bym dała, aby jednak nie żyć samodzielnie. Kolejnego dnia spotkałam wilka. Było to dla mnie nie lada przeżycie. Widząc sylwetkę inną niż zwykle strach mnie obleciał, nie był to dzik, nie była to też sarna. To była wadera mając na imię Kimara. Pomogła mi złapać zwierzynę. Okazało się, że ona jest z mojej Watahy i również ucieka.
-Co z moją matką?!-zapytałam się tylko, gdy usłyszałam, że może coś o niej wiedzieć.
-Dzielnie walczy. Jak na razie wygrywamy-rzekłam pełna spokoju dusza. Kilka dni włoczyłyśmy się razem, ale on potem powiedziała, że ma daleko, het, rodzinę i właśnie tam idzie. Zrobiło mi się smutno. Mimo, że nie znałam jej długo, była dorosłą wilczycą, moją opiekunko można by rzec, bo przez cały okres kilku dni opiekowała się mną jak rodzona siostra, której nie mam.
-Może chcesz iść ze mną?- pytanie wypłynęło z ust Kimary uszczęśliwiając mnie tak mocno, że mało nie krzyknęła i nie podskoczyłam.
-Jeśli mogę iść… Jeśli nalegasz…- udawałam obojętną, ale wcale tak nie było. Jako nastolatka wychowywałam się z wujem i z babką Kimary, czułam się tam doceniona, prawie jak w domu. Miałam dużo przyjaciół, mimo to brakowało mi miłości. Znalazłam ją, to było moje o dziwo pierwsze zauroczenie w życiu. Przystojny basior odwzajemniał uczucia. Miałam pecha, bo wraz z rodziną wyprowadził się zostawiając mi tylko list. Do teraz mam go przy sobie. To wielki cios. Och, ogromny, nadal o nim pamiętam. Od tego czasu do teraz przewinęło się kilka zauroczeń i jedna romans. Była dorastającą waderą. Hormony we mnie szalały, cóż, to prawda, ale nie tłumaczy to mojego głupiego zachowania. Byłam z basiorem parę przez niecałe kilka dni, stało się. Prawie zaszłam w ciąże. Miałam wyjątkowe szczęście, że nie doszło do zapłodnienia. Po tym zajściu wzięłam wszystko co moje i pożegnałam się z przyjaciółmi, przyszywaną rodziną i podziękowałam Kimarze za wszystko co dobrego mnie z nią spotkało. Wychodząc z Krainy byłam już prawie dorosły. Kolejny kilka miesięcy spędziłam w lesie. Bardzo mi się tam podobało, nie narzekałam, czułam się dobrze. Ciągnęło mnie jednak do jakiejś Krainy, nie mogłam mieszkać w lasach, nie byłam wygnańcem. W poszukiwaniu Krainy idealnej dla mnie straciłam kolejne kilka miesięcy. W końcu dotarłam tu-do Jasper i nadzieję ma wilką, że życie mi się ułoży. Już jako dorosła wadera mam chęć poznać nowe wilki.
Ekwipunek: Mam tylko amulet z sercem, ale nie wiem czy ma on jakąkolwiek moc.
Post został pochwalony 0 razy
|
|